czwartek, 25 kwietnia 2019

Prolog

Ogromna, krwista tarcza, pochłaniająca na swojej drodze wszystkie istnienia, z wolna sunęła ku górze muskając swoimi promieniami wysokie, kołyszące się źdźbła.
Gdzieś pośród tych bezkresnych mórz, wznosiła się ogromna, przyprawiająca o zadumę i zachwyt, Skała Równych. Monstrualnych rozmiarów usypisko skał, powstałe na wskutek trzęsienia ziemi stanowiło dom, schronienie dla wielu różnorakich istot.
Mile widziane były tam wszystkie stworzenia- od małych surykatek, po lwy, stanowiące stado przewodnie całej krainy. Dowodził im dojrzały już samiec, słynący ze swojej sprawiedliwości i wyrozumiałości. Wenga- bo takie imię nosił- odziedziczył dowództwo po swoim ojcu, który był pierwszym władcą krainy. Lew objął władzę stosunkowo wcześnie, gdyż jego ojciec zmarł w wyniku epidemii nieznanego im wirusa. Młody wtedy lew, opuścił ojczyste ziemie aby sprowadzić szamana, jednak gdy przybył z pomocą, było już za późno...
Jego rządy rozniosły się echem po wielu krainach. Jedni mówili, że Wenga to przyszłość całego lwiego gatunku, inni natomiast, twierdzili, że każdy powinien brać z niego przykład, a jeszcze inni uważali, że drugiego takiego miejsca jak Ziemia Równych nie ma na całej kuli ziemskiej.
W tej krainie bowiem, nikt nie był odrzucony. Lwy, hieny, gepardy czy sępy- wszystkie drapieżniki a także roślinożercy żyli ze sobą w zgodzie. Panowała tu bowiem główna zasada- Dbałość o krąg życia, odpłaci ci do syta. Krótko mówiąc- karma wraca. Harmonia panowała w każdym zakamarku krainy, nie przejmowano się czymś takim jak przeludnienie, a w czasie suszy, dbano zwłaszcza o młode osobniki, które gwarantowały ciągłość gatunku.
Wenga dorastał, jego stada powiększało się, jednak on sam był zbyt zajęty obowiązkami, żeby w jakikolwiek sposób zatroszczyć się o zapewnienie sobie partnerki i potomstwa. Co prawda była w stadzie lwica, którą darzył niecodziennym uczuciem. Znał się z nią od kolebki, we wczesnym dzieciństwie byłą dla niego jak dużo młodsza siostra, o którą lwiak troszczył się mocniej niż jej matka, a gdy obaj wstąpili w dorosłość, nić przyjaźni przerodziła się w więź, którą ciężko było jakkolwiek określić. Samiec dalej miał silną potrzebę zapewnienia jej bezpieczeństwa, a lwica również poświęcała mu każdą wolną chwilę, tak aby przywódca mógł nieco odetchnąć. Obaj nie wiedzieli kiedy z Sarafiny i Wengi stali się Sarafiną z Wengą, czy Wengą z Sarafiną. Inaczej, duetem nierozłącznym. Lwica zaczęła brać na swoje barki niektóre obowiązki przywódcy, a on sam z czasem zaczął dostrzegać jak bardzo poświęca się dla niego. Od dawna czuli do siebie coś więcej, więc gdy ich relacja przekształciła się w związek, właściwie niewiele się zmieniło. Jedynie to, że Sarafina zaczęła mieć takie same prawa jak władca, stała się drugim przewodnikiem stada, co jedynie wpłynęło na jeszcze lepszy wizerunek Wengi. W niewielu bowiem ziemiach lwice miały prawa do przewodnictwa. Partnerkę posiadał, jednak kwestia potomka wciąż stawała pod znakiem zapytania.
Lew nie chciał obarczać ukochanej zbyt dużym obowiązkiem, wiedział, że wychowanie lwiątek wiąże się z masą ryzyka i cierpliwości.Wszystko zmieniło się, gdy na terenie Wengi zaczęły pojawiać się samotne młode samce, chcące walczyć o władzę. Lew przepędzał je, wychodząc z pojedynków bez szwanku, jednak wiedział, że musi mieć następcę, który w razie czego będzie spadkobiercą jego tronu.
Jakby działając lwu na przekór, zaczęły pojawiać się komplikacje z możliwością zajścia lwicy w ciążę. Szaman nie był w stanie stwierdzić co takiego jest tego przyczyną, jednak niewątpliwie utrudniało i ciążyło parze na sercu.
~*~
Pewnego dnia wszystko uległo zmianie. 
W czasie porannego patrolu, Wenga odprowadził ukochaną do szamana, na badania mające na celu zdiagnozowanie ciąży. Szli w ciszy w stronę ogromnego baobabu. Dla obu ten temat był dość... ciężki. Chcieli mieć naprawdę liczną rodzinę, pełną szczęścia i miłości, tymczasem było to niemożliwe. Gdy stanęli pod wielkim drzewem, a lwica odwróciła się, posyłając partnerowi ciepły uśmiech wyszeptała jedynie.
-Wiedz, że niezależnie od tego po czyjej stronie leży wina, nie obwiniam cię. Nie obwiniam cię, bo wiem jak ci na tym zależy. Kocham cię Wenga.-szepnęła tylko, obejmując wysokiego lwa. Para zamruczała cicho, ocierając się o siebie powoli.
-Ja ciebie też. Idź już-Odpowiedział jej lew, uśmiechając się blado. Lwica zniknęła pomiędzy gałęziami drzewa, a już po chwili słychać było przytłumioną rozmowę, między nią a Rafikim, tutejszym szamanem. Lew bez zbędnego ociągania ruszył na obchód.
Obyło się bez względnych postojów, zatrzymał się jedynie na rozmowę z niektórymi mieszkańcami nad wodopojem, jednak nie poinformowali oni o żadnym niebezpieczeństwie, dlatego przywódca lwiego stada szedł dalej.
Komplikacje zaczęły się, gdy w pobliżu zachodniej granicy wyczuł intensywny zapach samców. Młodych. Silnych. W dodatku nie był w stanie stwierdzić ilu ich jest. A to dla samotnego władcy oznaczało ogromne kłopoty. 
Z każdym krokiem zapach nasilał się. Lew był bardzo poddenerwowany. Nie chciał wzywać pomocy, bo zawsze pozostawała możliwość, że to jedynie jacyś wędrowcy, lub uda mu się odgonić naiwnych młodzików. Gdy jednak ujrzał dwie sylwetki przed sobą, żałował, że udał się na patrol sam. 
Dwa nastoletnie lwy-jeden rudy o kruczoczarnej grzywie i wyjątkowo lekkoatletycznej budowie i drugi, złocisty z krwawo czerwoną czupryną. Początkowo zachowali spokój, pytając się o to kim ów lew jest.
Wenga oczywiście nie powiedział im wszystkiego. Rzekł jedynie ze stoickim spokojem, że są na zamieszkiwanej przez niego ziemi i to on ma udzielić im odpowiedzi na zadawane przez niego pytania. Wtedy ten wyższy, złocisty, który od razu mu się nie spodobał zaśmiał się donośnie.
-Jest nas dwóch. Ty jesteś jeden. Doskonale wiemy kim jesteś. Jesteś Wenga, król Skały Równych, a my przybyliśmy byś oddał nam władzę- dobrowolnie lub w pojedynku.
-Król?-spytał z niedowierzaniem. Ach, ten cały urok plotek. Wenga nigdy nie nazwał się królem. W życiu nawet nie przyszło mu do głowy, by w swojej krainie wprowadzić monarchię. Był przewodnikiem. Przywódcą. Liderem. Ale królem? W życiu.-Chłopcze, nie wiem kto nagadał ci takich głupot, ale nie jestem żadnym królem.
-Jednak jesteś jedynym samcem, który przewodzi temu stadu. Jeszcze.
-Jeszcze? Chyba nie rozumiecie. Proszę was, wracajcie do domu, póki mam jeszcze cierpliwość. Uwierzcie mi, nie jesteście pierwszymi, którzy mają zamiar zmierzyć się ze mną w pojedynku.
-Pierwszymi być może nie, jednak z całą pewnością ostatnimi.
I w tej chwili oba samce rzuciły się na lwa, przygniatając go swoim ciężarem do ziemi. Mimo, że oba młokosy były duże, dorosły samiec przewyższał je znacznie. Silnymi pchnięciami zepchnął z siebie dwa ciała, wgryzając się w kark tego jaśniejszego nastolatka i szarpiąc nim, drapiąc przy tym złote ciało. Rzucił cielskiem o ziemię, warcząc złowrogo.
-Daję wam ostatnie ostrzeżenie.
Lwy spojrzały po sobie, a szczuplejszy z nastolatków pomógł podnieść się drugiemu. Spojrzeli po sobie, jednak już chwilę później ponownie skoczyli na samca, wciągając się w wir zaciętej walki. Ciosom, warknięciom i ugryzieniom nie było końca. Cała trójka słabła, jednak na przegranej szali obecnego przywódcy zaważył silny cios zadany przez młodszego z samców. Zarył on pazurami w prawą łapę, rozrywając skórę aż do ścięgna. Wenga zaryczał rozwścieczony, atakując rywali gradem ciosów od góry.
Ciała lwów co prawda były pokryte ranami, jednak nie były one tak szkodliwe jak ta zdobiąca jego łapę.
Zatoczył się, gdy opadł na skrzywdzoną kończynę i przyjął kolejny silny cios w pysk. Jego serce ścisnęła ogromna gorycz, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że przegrywa. Zbierając w sobie resztki sił, zdobył się na kolejne, bardziej agresywne posunięcia, takie jak wgryzanie się w łapy, kark czy grzbiet. Poskutkowało, gdyż w powietrzu rozniósł się ostry zapach krwi. Cała trójka miała dość, byli wyczerpani męczącym pojedynkiem. Choć nie można było tego tak nazwać. Dwóch na jednego? To na pewno nie pojedynek.
Dwa młode samce w jednym momencie skoczyły na przeciwnika, przygniatając go do ziemi. Wenga zdołał zepchnąć jednego z nich tylnymi łapami, jednak ten wrócił niedługo potem, atakując go ponownie.
Starszy lew wiedział, że jeśli chce ujść z życiem, powinien odpuścić. Nie miał szans w starciu z dwoma młodymi samcami, w dodatku ranna łapa nie ułatwiała mu wcale walki. Starszy z nastolatków, ten wyrośnięty mięśniak o krwistej grzywie, widząc, że przeciwnik słabnie, odpuścił nieco ciosów. Nie chciał mieć na sumieniu śmierci tego lwa, boże broń. Chciał go jedynie przegnać, aby samemu z bratem objąć jego stanowisko. Taka w końcu była kolej rzeczy w lwim świecie.
Obraz przed oczami dorosłego samca zaczął powoli pokrywać się czarnymi plamami, zalewającymi rzeczywistość, a całe jego ciało przeszywał piekący ból. Młode lwy zeszły z byłego przywódcy, widząc, że poniosły wygraną, a Wenga resztkami sił dźwignął się na łapy, jeżąc sierść na grzbiecie.
Pomimo wielu odniesionych obrażeń, najbardziej bolało go upokorzenie. Uczucie, które nie mieściło mu się w głowie. On, władca znany na cztery strony sawanny, przegrał pojedynek z dwoma młokosami. Nawet nie miał jak pożegnać się ze swoim stadem. Pomyślał o Sarafinie. Gorycz zalała jego serce; opuścił głowę w pokorze, kładąc uszy płasko.
Lwy wyrównały oddechy i wpatrywały się tępym wzrokiem w posępną sylwetkę pokonanego lwa.
-Odejdź stąd. Od dzisiaj to nasze ziemie.
Z tymi słowami Wenga poczuł, jak jego oczy zachodzą łzami, a cały świat pomału wali się pod jego łapami.
~*~
Rozpromieniona lwica zmierzała raźnym korkiem w stronę Skały Równych. Niemalże biegła, co kilka kroków robiąc lekki podskok tylnymi łapami, w celu wyładowania swojego optymizmu. 
Po tylu nieudolnych próbach nareszcie się udało! Będą mieli lwiątka! Na samą myśl, jej pysk rozjaśnił jeszcze większy uśmiech.
Minęło kilka krótszych chwil, nim lwica znalazła się u podnóży schronienia. Przesiadywało tam dużo lwic, hien i innych stworzeń zażarcie pogrążonych w dyskusji. Jasna lwica nie chciała jednak do niech dołączać. Przecisnęła się pod samą ścianę, gdzie zastała siedzącą samotnie przyjaciółkę, Sarabi. Lwica widocznie kogoś wypatrywała, jednak kiedy ujrzała Sarafinę uspokoiła się. Mimo to jej wzrok był bardzo poddenerwowany, niemalże rozbiegany.
Ciężarna w podskokach znalazła się przy niej i śmiejąc się serdecznie zawiesiła jej łapy na szyi.
-Sarabi, nareszcie się udało! Rozumiesz? Będziemy mieli lwiątka!-W pierwszej chwili ciemniejsza z lwic również uśmiechnęła się, zrywając się do złożenia ciepłych gratulacji, jednak chwilę później zalało ją nagłe przerażenie. Uszy położyła płasko, wbijając wzrok bursztynowych oczu we własne łapy. Sarafina przekrzywiła głowę nie rozumiejąc sygnału.-Coś się stało?
-Tak bardzo mi przykro... Nie mogliśmy nic zrobić...-Wyjąkała 
-A-ale... Co się stało?-zmarszczyła czoło. Nie rozumiała już kompletnie nic. W chwili gdy do jej uszu dotarły dwa zupełnie obce męskie głosy, sierść na jej grzbiecie automatycznie zjeżyła się. Pośród tłumu dostrzegła dwie młode lwie sylwetki. Jej oczy zwiększyły się kilkukrotnie.-Gdzie jest Wenga?-zapytała tonem pozbawionym emocji, nie odrywając wzroku od obcych samców. Jej przyjaciółka nie odpowiedziała.-Gdzie. Jest. Wenga.-powtórzyła, będąc coraz bardziej zaniepokojoną.
-Przegrał pojedynek. 
To nasi nowi władcy.
~*~